Od redaktora / Piotr Zychowicz
Bałachowicz ‒ mój bohater
Zgodnie z obowiązującą wersją wydarzeń naród polski w 1920 r. samotnie stawił czoło bolszewizmowi. Samotnie zwyciężył hordy Trockiego i samotnie ocalił Europę przed krwawą sowiecką łaźnią. Mit ten jest piękny, ale nieprawdziwy. Poświęcenie i odwaga ówczesnych Polaków zasługują oczywiście na najwyższe uznanie. Warto jednak pamiętać, że w godzinie próby wcale nie byliśmy sami. Pod koniec wojny po stronie polskiej walczyło ok. 70 tys. wschodnich Europejczyków – Rosjan, Ukraińców, Białorusinów, Kozaków, Finów, Szwedów, Łotyszów, Estończyków, Niemców. Większość z nich wierzyła, że walcząc w obronie Rzeczypospolitej, walczy również o wolność własnych ojczyzn. Okupowanych bądź dopiero zagrożonych bolszewicką okupacją. Inni byli ideowymi kontrrewolucjonistami, którzy wojnę 1920 r. traktowali jako ponadnarodową krucjatę przeciwko komunizmowi.
Najbardziej barwną, malowniczą, a zarazem waleczną z tych formacji była bez wątpienia armia gen. Stanisława Bułaka-Bałachowicza. Takiego wojska Europa nie widziała od czasów wojen kozackich na Dzikich Polach! Kogo tam nie było! Pod sztandar Bałachowicza z całej Europy Wschodniej ściągnęli największe zabijaki, najwięksi awanturnicy i poszukiwacze przygód. Ludzie tuzina narodowości i tuzina języków. Generał, nieustraszony zagończyk mający niebywałe wojenne szczęście, poprowadził ich do niesamowitych bojów. Nocne rajdy kawaleryjskie na tyłach wroga, krwawe bitwy i potyczki, zasadzki i pościgi. Brawurowe szarże i pojedynki na broń białą. Bajeczne łupy i wielka wojenna sława. Bałachowcy w bolszewikach wzbudzali paniczny, atawistyczny wręcz lęk. Z trupimi czaszkami na czapkach, z twarzami wymazanymi czarną sadzą wyglądali niczym diabły. Czerwonych zwalczali z ogromną zaciętością. Ich wkład w walkę z sowieckim najazdem docenił sam Józef Piłsudski. Swojej krwi, w obronie Polski, bowiem nie oszczędzali. Pamiętajmy o Bałachowcach i ich dzielnym dowódcy, bo naprawdę sporo im zawdzięczamy. © ℗