Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Orle Pióro Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-222) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

Serce się kraje

Od redaktora / Piotr Zychowicz

Ludobójstwo na Wołyniu od początku istnienia „Historii Do Rzeczy” jest dla nas jednym z najważniejszych tematów. Pisaliśmy o straszliwej gehennie naszych rodaków zza Buga wielokrotnie. O bestialskich metodach banderowskich mordów, o bohaterach wołyńskiej samoobrony, o ukraińskim integralnym nacjonalizmie i ukraińskich sprawiedliwych. A także o martyrologii polskich dzieci, które nie uniknęły tragicznego losu rodziców. W tym roku – w 76. rocznicę ludobójstwa – przyszedł czas na temat chyba najbardziej kontrowersyjny i bolesny. Mowa o zawodzie, który Wołyniakom sprawiło Polskie Państwo Podziemne. Mimo licznych ostrzeżeń przed narastającym zagrożeniem i próśb o ratunek w trakcie apogeum rzezi AK była bierna. Mordów na Polakach dokonywały kiepsko wyszkolone bojówki UPA albo wręcz chłopi wyposażeni w siekiery i widły. Oprawcy niemal nigdzie nie napotkali jednak oporu AK. Rozkaz o stworzeniu na Wołyniu oddziałów partyzanckich został wydany dopiero 20 lipca 1943 r. A mobilizację ogłoszono dopiero w styczniu 1944 r. Za późno! Kierownictwo Polskiego Państwa Podziemnego zlekceważyło zagrożenie banderowskie. Do końca wierzyło, że z nacjonalistami

ukraińskimi uda się dogadać. A w trakcie rzezi bało się, że ostre wystąpienie przeciwko ukraińskim nacjonalistom, wywoła niezadowolenie aliantów. Priorytetem dla AK była wojna z Niemcami. I temu celowi organizacja podporządkowywała wszelkie wysiłki. W efekcie Wołyniacy konali w osamotnieniu. Wyczekiwana odsiecz nie nadeszła.

Dotychczas, jak zawsze przedtem, społeczeństwo polskie milczało – czytamy we wstrząsającym meldunku polskiego podziemia z ziem wschodnich z 22 lutego 1944 r. – Milczy także i teraz w ostatnim dramacie krwawych porachunków sąsiedzkich. I znając trochę Polaków, przyjąć się musi, że stanie się wszystko według ukraińskich planów. Wymordują nas! Kampanię wołyńską przegraliśmy dlatego tak sromotnie, że nie zdążyliśmy w czas zorganizować obrony. Zdawało się wszystkim, że istnieje tysiąc przyczyn i drugi tysiąc powodów i bezlik innych trudności, dla których grupy bojowe polskie nie mogą być wysłane do akcji na Wołyniu. Strona atakująca była bardziej zdecydowana w ataku aniżeli nasza w obronie.

Gdy czyta się takie dokumenty, serce się kraje. Tak jednak było. Wołyń został potraktowany przez Warszawę po macoszemu. Jak odległa, nikomu niepotrzebna prowincja. Fakt ten był (i jest do dziś) źródłem olbrzymiego rozgoryczenia tamtejszych Polaków. Mimo ich olbrzymiego patriotyzmu, miłości i poświęcenia dla ojczyzny ta ojczyzna ich zawiodła. © ℗

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań