Od redaktora
Dwie strony medalu
Piotr Zychowicz
We wrześniu 1972 r. grupa palestyńskich ekstremistów z grupy Czarny Wrzesień dokonała spektakularnego ataku podczas letnich igrzysk olimpijskich w Monachium. Uzbrojeni w automaty AK-47 terroryści wdarli się na teren wioski olimpijskiej, w której mieszkali izraelscy sportowcy… W ataku zginęło 11 żydowskich atletów i trenerów. Zamach dokonany podczas olimpiady zszokował świat. A w Izraelu z jednej strony wywołał żal, a z drugiej wściekłość i pragnienie rewanżu. Rząd państwa żydowskiego postanowił pokazać, że świat się zmienił. I nie można już bezkarnie mordować Żydów. W efekcie tropem organizatorów i sprawców masakry w Monachium ruszyli egzekutorzy Mosadu. Od tamtego czasu eliminowanie wrogów Izraela stało się popisowym numerem tajnych służb tego kraju. Jak ocenia w rozmowie z „Historią Do Rzeczy” Ronen Bergman – autor głośnej książki „Powstań i zabij pierwszy” – izraelskie służby dokonały ok. 3 tys. operacji eliminacyjnych. Najwięcej spośród wszystkich krajów Zachodu od zakończenia II wojny światowej.
Akcje te bez wątpienia imponują. Znakomitą, perfekcyjną wręcz organizacją i logistyką. Sprawnością, brawurą i odwagą egzekutorów. A także pomysłowością i inwencją planujących operacje oficerów. Jeżeli zadrzesz z Izraelem – nigdy nie zaznasz spokoju. Nigdzie nie będziesz bezpieczny. Dopadniemy cię nawet na krańcu świata. Taką wiadomość wysyła Mosad wszystkim terrorystom. Jest jednak i druga strona medalu. Czy rzeczywiście wszyscy ludzie zabici przez Mosad byli winni? Nie mieli przecież prawa do obrony, nie postawiono ich przed bezstronnym sądem. Czy jedno państwo powinno mieć prawo do zabijania obywateli drugiego państwa? A wreszcie pytanie zasadnicze: Co z przypadkowymi ofiarami? W atakach przeprowadzanych przez Mosad giną bowiem przypadkowi przechodnie albo członkowie rodzin terrorystów. Dyskusja na ten temat jest bez wątpienia równie pasjonująca co same operacje likwidacyjne Mosadu. © ℗