Od redaktora / Piotr Zychowicz
Od redaktora / Piotr Zychowicz
Nikt nie może wątpić w to, że żołnierze wyklęci bili się o słuszną sprawę. O wolność osobistą jednostki i niepodległość ojczyzny. Wkroczenie Armii Czerwonej do Polski nie było – jak przekonywali czerwoni propagandyści – żadnym „wyzwoleniem”. Było nową okupacją. Nic więc dziwnego, że żołnierze podziemia wystąpili przeciwko tej okupacji z bronią w ręku. Tak jak wcześniej wystąpili przeciwko okupacji niemieckiej. Oni bili się przecież o wolną, suwerenną Rzeczpospolitą. Z każdym, kto tej wolności zagrażał. Epopeja żołnierzy wyklętych obfitowała we wspaniałe epizody. Walne bitwy z bolszewikami, zasadzki, potyczki, rozbijanie więzień i ubeckich posterunków. To nie tylko historia wielkiego bohaterstwa, lecz także wielkiej ludzkiej tragedii. Opowieść o wyklętych nie ma bowiem happy endu. W starciu z potęgą sowieckiego kolosa byli bez szans. Mimo swojego heroizmu i poświęcenia wyklęci byli skazani na klęskę. Tropieni, ścigani, osaczeni. Gdy dostawali się w łapska ubeckich oprawców, byli bici i mordowani. Nie ma wątpliwości, że możemy być z ich walki dumni. Próbom deprecjonowania całego powojennego podziemia – podejmowanym przez środowiska postkomunistyczne – należy się przeciwstawiać.
Nie oznacza to jednak, że należy popadać w drugą skrajność i udawać, że wszyscy żołnierze wyklęci byli aniołami. Niestety, niektórych z nich nie ominęła wojenna demoralizacja. Ludzie ci dopuścili się czynów, których nie da się usprawiedliwić walką o niepodległy byt państwa polskiego. Cóż dziś zrobić z takimi przypadkami? Na pewno nie powinno się ich zamiatać pod dywan w imię „pięknej legendy”. Nie jesteśmy przecież bolszewikami, żeby cenzurować własną historię. Taka ona była i jej nie zmienimy. Należy więc o tych sprawach po prostu pisać prawdę. I o nich otwarcie dyskutować. Epopeja żołnierzy niezłomnych była bowiem tak piękna, że obroni się bez pudru i szminek. © ℗